Archiwum dla Prabang

Laos…

Posted in Bez kategorii with tags , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , on 8 marca, 2011 by wstronemarzen

Laos to kraj o którym sporo wcześniej nam opowiadano, toteż byliśmy pełni nadziei na kolejną niezwykłą przygodę, no ale zacznijmy od początku. Wydostać się z Wietnamu to nie taka łatwa sprawa. Jest 5.00 a my w deszczu stoimy i wykłócamy się o dolary jakie trzeba zapłacić za każdy stempel wbijany do paszportu. Niestety tym razem z braku czasu zmuszeni jesteśmy odpuścić a może nie tyle z brak czasu co chęć opuszczenia tego kraju w którym wszyscy traktują Cię jak chodzący ATM (bankomat). Pierwsza zmiana widoczna jest już po przejechaniu ok. 5km, kiedy to na niebie zamiast deszczowych chmur pojawia się piękne słońce a my z chęcią ściągamy ciepłe ciuchy. Laos od razu przypada nam do gustu, jest zielono, wzdłuż drogi ciągną się liczne wzniesienia a ludzie traktują Cię jak przyjaciela a nie jak bankomat. My swój pobyt w Laosie zaczynamy od wizyty w Vientiene czyli stolicy kraju. Na miejsce przybywamy dość późno a w dodatku okazuje się, że nasz couchsurfer musiał gdzieś pilnie wyjechać a więc pierwszą noc spędzamy w tanim hostelu. Następny dzień rozpoczynamy od wizyty w ambasadzie Tajlandii i tutaj pojawia się pierwszy problem. Okazuje się bowiem, że spóźniliśmy się o 3minuty i zamiast otrzymać wizę następnego dnia będziemy musieli poczekać na nią aż 4 dni co dla nas oznacza dużą zmianę wcześniejszego planu. No cóż nic nam nie pozostaje jak wyrwać się na te kilka dni z miasta a wybór nie może być inny jak Vang Vieng gdzie odbywa się tzw. tubing, o którym tyle już słyszeliśmy. A zatem gdy tylko składamy paszporty ruszamy na stację publicznych busów skąd dostajemy się do wspomnianego miasteczka. Na miejscu od razu widać, że to najbardziej rozrywkowe miejsce w jakim mieliśmy do tej pory okazję być a zarazem miejsce gdzie przebywa najwięcej „białych”. Tutaj w cenie pokoju dostajemy własny dom w którym mamy wszystko co nam do szczęścia potrzebne. Pierwszy dzień przeznaczamy na zapoznanie się z klimatem miasteczka, jednak już następnego dnia ruszamy na tubing, czyli spływ rzeką na traktorowych dętkach. Najpierw każdy wypożycza dętkę dla siebie, a następnie cała ekipa wywożona jest 4km za miasto skąd rozpoczyna się spływ, którego długość wynosi właśnie 4km. Jednak sam spływ ma coś w sobie jeszcze. Otóż po obu brzegach rzeki co kilkadziesiąt metrów znajdują się bary, gdzie każdy może dostać coś rozweselającego. Z każdego baru, przez młodych chłopaków wyrzucane są liny z przywiązanymi na końcu butelkami za pomocą których delikwent wyciągany jest na brzeg, gdzie korzystać może z pełnego asortymentu baru. Pierwszy bar jest specjalny, tam też oprócz free shotów każdy ma okazję wpisać się na wielki baner i zostaje nakręcony o nim krótki filmik który trafia do kronik. Kolejne bary to również możliwość picia free shotów jednak preferowane są drinki z litrowych bądź dwulitrowych wiaderek. Z reguły gdy zamawiasz jedno drugie dostajesz gratis. Każdy bar posiada również drugie menu na którym do specjałów należą koktajle grzybowe, jointy, itp. Sam spływ to jeden wielki chillout, w którym pomaga również muzyka dochodząca z każdego baru. Niezwykłą atrakcją są również skoki do wody z dużych wysokości. My mamy okazję skakać z jednej z huśtawek. Nad wieżyczką o wysokości jakiś 10metrów znajduje się metalowa rampa wypuszczona nad rzekę do której przymocowany jest drążek a linie. Każdy startuje z wieży i w dowolnym punkcie nad wodą puszcza się, co z reguły oznacza jakiś 7metrowy lot do wody. Zabawa jest naprawdę bardzo pozytywna i dostarcza dużo emocji. I tak mniej więcej można w skrócie opisać tubing który kończy się w wiosce. My oczywiście kończymy go w ostatnim z barów wylegując się w wygodnych hamakach. W Vang Vieng spędzamy dwie noce po czym wracamy do stolicy gdzie w oczekiwaniu na paszporty zwiedzamy miasto, oglądając między innymi złotą świątynię. Mario z Tomkiem wybierają się również za miasto na rowerach do oddalonego o jakieś 30km Garden Budda w którym znajduję się 100posągów Buddy w różnych pozycjach. Tam również spotykamy 6 osobową grupę Polaków wraz z przewodnikiem Marcinem (pozdrawiamy całą ekipę). W drodze powrotnej wstępujemy jeszcze do rozlewni piwa Leo i mimo że jest święto (niedziela) i tego dnia nie ma możliwości zwiedzania browaru i degustacji, my przekonujemy strażników by Ci wynieśli nam po jednym dużym zimnym piwie i choć początkowo sceptycznie podchodzą do tego pomysłu w końcu udaję się ich przekonać a my pokrzepieni złotym trunkiem pedałujemy teraz dwa razy szybciej w kierunku miasta. Następnego dnia gdy tylko odbieramy paszporty ruszamy na wylotówkę by złapać stopa do Luang Prabang. Jednak szybko przekonujemy się że w kraju który ma zaledwie 14tys km dróg z czego tylko 20% posiada asfalt łapanie stopa jest rzeczą arcytrudną. Toteż po dwóch pierwszych stopach na których tracimy mnóstwo czasu rezygnujemy z tej formy podróży i podobnie jak wszyscy zaczynamy korzystać z publicznych autobusów. Luang Prabang to bardzo klimatyczne miasteczko, które chętnie zwiedzamy, mając okazję oglądać piękny zachód słońca nad Mekongiem, czy podziwiać wyroby na straganach ustawianych wieczorami wzdłuż głównej drogi, która w tym czasie jest zamknięta dla ruchu samochodowego. Tutaj również zaczynamy mieć sporo problemy z polskim bankiem co zmusza nas do szybszego niż planowaliśmy powrotu do Tajlandii. Chcielibyśmy jeszcze w tym miejscu podziękować Marcinowi (temu samemu co spotkaliśmy go w Garden Budda) gdyż pomógł nam niesamowicie (on wie w jaki sposób) jesteś wielki!!! Mimo chęci na trekking zmuszeni jesteśmy czym prędzej udać się na granicę którą przekraczamy na łodzi bo też w taki sposób się to tu odbywa. Podsumowując Laos to należy powiedzieć, że to naprawdę bardzo ciekawy i bardzo rozrywkowy kraj (tubing!!!), w którym żyją niezwykle przyjaźni ludzie. Każdy z nas powiedział że jeszcze kiedyś tu wróci a wtedy zrobi i zobaczy wszystko to na co tym razem niestety brakło czasu…