Archiwum dla luj

W krainie kangurów – Australia po raz pierwszy ;)

Posted in Bez kategorii with tags , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , on 17 Maj, 2011 by wstronemarzen

Australia dla niektórych koniec świata i dla nas chyba też… po 5 miesiącach spędzonych w Azji teraz przychodzi czas na powrót do rzeczywistości. Lądujemy w Darwin i z wielkim uśmiechem wysiadamy w samolotu, słychać głośne „jesteśmy”, w końcu dotarliśmy do krainy kangurów. Jeszcze kontrola celna, Mario nieświadomie przewozi nasiona z Azji za co mogła spotkać go dotkliwa kara, na szczęście psy(zwierzęta) obwąchujące jego plecak nic nie znajdują. Na lotnisku po raz pierwszy odczuwamy wartość dolara australijskiego. Wszyscy mówili że będzie drogo, sami byliśmy na to przyszykowani ale nie spodziewaliśmy się że aż tak… Musimy dostać się do Adelaidy gdzie mamy spotkać się ze znajomymi Wojtka rodziców, którzy zaoferowali nam pomoc. Pytamy w centrum informacji o ceny biletu autobusowego – 670$ za osobę, tego nie było w najgorszych scenariuszach no ale nie ma co się załamywać, pociąg kosztuje podobnie więc zabieramy plecaki i ruszamy łapać stopa. Hehe jak to ładnie brzmi. Do przejechania mamy ponad 3tys km a ludzie chyba nie bardzo wiedzą co to stop. Stoimy przy drodze i próbujemy coś zatrzymać lecz kierowcy tylko uśmiechają się i nam odmachują… Do tego łapie nas cholerna ulewa, wszystko przemoczone… wracamy na lotnisko i kupujemy najtańsze bilety lotnicze do Melbourne które kosztują i tak mniej niż bilet autobusowy dla jednej osoby. Jeszcze zakupy w markecie, nocka na lotnisku i następnego dnia już jesteśmy w Melbourne. Stąd kupujemy bilety na pociąg do Adelaidy, a że mamy go dopiero jutro rano idziemy pozwiedzać miasto. Melbourne robi wrażenie, pełno wielkich budynków, mnóstwo ludzi, tutaj czujemy się jak w Europie. W końcu trochę cywilizacji, chodzimy, oglądamy, aż docieramy na korty Australian Open. Tutaj dostajemy się do Rod Laver Arena, gdzie zwiedzamy miejsca raczej nie dostępne dla kibiców. Dopiero po pół godzinie ktoś zwraca nam uwagę i każe wyjść (wszystko przez jakąś imprezę zamkniętą odbywającą się w klubowej restauracji). I tak widzieliśmy więcej niż mogliśmy. Przechadzamy się po kolejnych stadionach i prawie udaje nam się wejść na mecz rugby. Ochroniarze chcą nas wpuścić lecz jakiś jeden „elegancik w garniturze” wszystko psuje. Dopiero drugie wejście okazuje się zbawienne lecz tylko dla Tomka, który widząc że jest sam rzuca tylko okiem na płytę boiska po czym wychodzi. W mieście trafiamy jeszcze na wielkie wesołe miasteczko i oglądamy pokazy narciarzy wodnych organizowane na rzece. Po wszystkim wracamy na stację gdzie przesypiamy noc by rano pociągiem udać się do Adelaidy. Po drodze która trwa jakieś 10h oglądamy rozległe tereny Australii a Mariowi i Wojtkowi udaje się nawet zobaczyć kangury. Tomek przesypia ten moment dlatego na widok pierwszego kangura będzie musiał jeszcze trochę poczekać. W Adelaide odbiera nas Sławek i Ewa. To właśnie oni dają nam dach nad głową i pomagają się ogarnąć w nowej rzeczywistości. Od tamtej pory zamieszkujemy u nich. Jest jeszcze Oliwia i Natalia (ich córki) które szybko nas polubiły. Naszym pierwszym celem w Australii jest znalezienie pracy lecz to nie takie proste. Przez pierwsze 2 tygodni nic się nie udaje. Czasem Sławek zabiera nas by mu pomóc przy jakiejś robocie. A tak to szukając pracy, gotujemy obiady i plewimy ogródek. Na weekendy jeździmy do Middleton, gdzie nasi gospodarze wybudowali drugi dom. 300m do oceanu, plaża surferów i niezwykłe widoki to, to co przychodzi nam oglądać. Okolice często podziwiamy jeżdżąc na rowerach a wieczorami zasiadamy do barbi robionego przez prezesa. Jest super tylko ciągle brak tej pracy aż w końcu Ewa daje nam namiary na jednego z farmerów. Jedziemy jakieś 70km, gdzie w Nuriooptcie dostajemy pracę przy zrywaniu winogron. Mark który organizuje robotę daje też zakwaterowanie. Najpierw mieszkamy sami, potem dołącza 5 Włochów, a następnie para z Estonii, Irlandczyk, Walijczyk, Australijczyk i dwie osoby a Anglii. Na koniec towarzystwo staje się jeszcze bardziej międzynarodowe. My najlepszy kontakt łapiemy z Włochami, z którymi bawimy się doskonale. Praca też jest wesoła, a czas szybko leci. Udaje nam się zobaczyć kolejne dzikie kangury, jednego nawet gonimy a Mario dopada go, gdy ten zaplątuje się w płocie. Po pierwszej wypłacie kupujemy naszego Land Rovera. To czołg bo tak wygląda ale nic dziwnego bo jest z 1975roku. Jazda nim jest na maxa wesoła, szczególnie że 80km/h to można pojechać ale z dobrej górki. Dwa razy udaje się nawet wygrać start na światłach Raz zatrzymuje nas nawet policja. Tylko Mario ma przy sobie polskie prawo jazdy toteż on z reguły prowadzi, lecz prawda jest taka że i na nim nie można tu jeździć ale przydało się po to by zarejestrować auto. Tutaj potrzebne jest prawo jazdy międzynarodowe, a takiego nikt nie posiada. Policjant pyta nas o to czy mamy prawo jazdy przetłumaczone na angielski, nasza wymigująca odpowiedz brzmi – „raczej tak”, on wierzy nam na słowo i puszcza wolno. A wszystko dlatego że nasz czołg bardzo zwraca na siebie uwagę. Na początku mieliśmy plany objechania nim całej Australii jednak samo auto szybko wyleczą nas z tego pomysłu. Na razie jeździmy nim do pracy a później wymienimy na coś innego, szczególnie, że będziemy potrzebować auta na gaz by taniej pokonywać te tysiące kilometrów. Praca u Marka kończy się po 10 dniach. Później trafiamy do pracy pod skrzydłami pewnego Wietnamczyka. I właśnie na jednej z górskich winnic udaje nam się zobaczyć pierwszego koalę. I choć śpi twardo na drzewie i nawet się nie rusza to uśmiech jeszcze długo nie schodzi nam z twarzy. Niestety pracujemy tam raptem 6 dni a wypłatę dostajemy ledwo za cztery. Niestety ale chyba Wietnam i jego mieszkańcy to nasze przekleństwo. Nasz pracodawca znika nie płacąc nam za dwa dni pracy i chyba lepiej będzie jak już nas nigdy nie spotka – przynajmniej dla niego. Po tym wydarzeniu dalej zostajemy bez pracy lecz poznajemy co raz to większe grono Polaków. Sąsiadka Dorota pomaga jak może, jej mąż Czesiu zabiera nas na mecze Polonii, drużyny polskich amatorów, raz nawet sami wybieramy się na trening a wkrótce może nawet uda się zagrać w jakimś meczu. Ich córka Karolina zabiera nas do pubów itp. Tam poznajemy kolejnych ludzi między innymi Sarę – dziewczynę o korzeniach hindusko – cypryjskich. Poznajemy również wiele osób związanych z Polonią zwłaszcza zawodników. Mijają kolejne tygodnie a my wciąż czekamy na jakąś pracę by zarobić na dalszą podróż. W międzyczasie odwiedzamy polska szkołę, gdzie bierzemy udział w jednej z lekcji. W wolnych chwilach chodzimy też pograć w tenisa albo pobiegać, żeby kilogramów nie przybyło za dużo;) 22 kwietnia obchodzimy 25 urodzinki Tomka. Imprezujemy najpierw w Adelaide a dzień później w Middleton, gdzie dość intensywnie opijamy ćwierćwiecze. Impreza w stu procentach godna urodzin Polaka podróżnika. W tym okresie poznajemy również Roberta i Anie, dzięki którym nasz pobyt w Australii nabierze troszkę innego kolorytu, ale o tym dopiero w następnej opowieści o kangurolandii.